siemanko, siemanko
Witajcie moje drogie… czytelnictwo i to wszystko inne, co czyta, a co nie daje znaku żyćka, że czyta.
Co ja wam bym dziś powiedzieć chciał? Coś oczywistego, jak np. to, że jest lato, że jest ciepło, choć ostatnimi dniami było tak radośnie chłodniej, że aż chęć egzystencji do człeka wracała, którą utracił wraz z początkiem tych gorących, upalnych dni spędzonych w mieście, między blokami, gdzie gorąc jest jeszcze większy, spędzonych w tramwajach, gdzie przez różnicę temperatur wywołaną klimatyzacją można się łatwo nabawić przeziębienia, spędzonych w autobusach, gdzie Klima chciałaby działać, jednak jakoś jej to nie wychodzi (patrz. linia 210, jeden z najnowszych solarisów). w metrze, które zaczyna się wlec po 15 od stacji Słodowiec i dojazd na Młociny zajmuje 1,5 raza dłużej, niż powinien… na balkonie, który gorący jest nawet o 22 i nie chce stygnąc, a zmęczone, otyłe cielsko pragnęłoby, choć trochę tego zimna, tego tak znienawidzonego zimna, którego zimą za każdą cenę to otyłe ciało z chęcią by się pozbyło… wśród parującego po deszczu asfaltu, który zmoczony deszczem zamiast dać się ostudzić nadal pozostaje niezmiennie gorący, a człek przemierzający miejskie pustkowia owych asfaltowych bezdroży wdycha parującą wodę z zapachem rozgrzałego asfaltu właśnie… Heh, dużo tego aswaltu. Pod klatką, gdzie balkon z góry jest nagrzany od słońca, budynek po bokach jest nagrzany od słońca, a owo słońce świeci Ci od tyłu prosto w Twój czarny łeb, podgrzewając go jeszcze bardziej, co za chwilę powoduje niespecjalnie wyczekiwany ból owego łba… Na klatce, gdzie wyjątkowo chłodu można uświadczyć w południe, bo w nocy na tej klatce robi się ciepło… paląc fajki, chociaż fajek przecież od dawna już miałem nie palić, niestety jednak zdarza mi się jeszcze z moją mordą Kubomirem zapalić i byffa, na płucka to nie jest zdrowe. A że ostatnio w wątrobę dopierdoliło spożywam ostatnio nieco więcej piwa, niż bym chciał, choć to przecież niezdrowo. Wśród szumu wentylatora, który niestety niewiele daje w pomieszczeniu, które wystawione jest na słońce od 15 do samego jego zachodu… wśród skwierczącego na patelni mięsa, uszkodzonej patelni należy nadmienić, gdzie teflon jest zdarty do tego stopni, że 3/4 patelni składa się z samej blachy wystającej spod resztek teflonu… należy tego mięska dopilnować, co by było czym durną gębę naładować po powrocie z pracy… W starym gmachu urzędu wojewódzkiego, gdzie przyszło mi pracować… z czego niektórzy z moich znajomych radośnie się śmieją, że przecież ło, za takiego informatyka się miał a teraz jest żałosnym, nudnym, sprzedajnym urzędnikiem państwowym… Jest mi smutno. Bo choć jest lato, choć jest ciepło, choć jest radośnie, brzęczydła dookoła wieczorami brzękają… A ja jestem urzędnikiem państwowym i to już wśród niektórych uruchamia jakieś żałosne, prymitywne mechanizmy w stylu "pfff… Ty żałosna, prymitywna biurwo ty… O czy mam z Tobą teraz gadać, Żywek, co? Sprzedałeś się!" To jest dla mnie przykre.
Tylko ciekawe czy wy byście nie przyjęli roboty, która w zasadzie sama do was przychodzi, bo to mi zaproponowali robotę, nie ja o nią składałem, gdybyście mieli tylko rentę, musieli utrzymać mieszkanie i może zamierzali iść na jakiejś studia, choćby i zaoczne…
I nie, moi drodzy, ja nie mam rodziców, którzy mi konto w banczku dosilą co miesiąc, jak zdecydowana większość młodzieży, którą dzisiaj znam, łącznie z wami, studentami z Eltena, których jakoś tam kojarzę…
No nic, jest mi po prostu przykro. Chcialbym wam tylko tym wpisem zakomunikować, że jestem zmęczony… Jestem zmęczony, ale nadal jestem tym samym zjebem, który pisze brednie na blogu… Nadal jestem tym nadwrażliwym pojebem, pamiętajcie o tym myśląc o mnie, jako sprzedajnej biurwie. Moge o to prosić?
Ja rozumiem wszystko. Rozumiem że komuś tam może być ciężko, że ktoś tam mógł wiele przeżyć, że kogoś tam mogli gnębić, nie dawać spokoju itd. Ale dzisiaj chciałbym, żeby ktoś, kto zdecydowanie bardziej zna się na emocjach ludzi pomógł mi zrozumieć przypadek, o którym dziś mowa.
Na pewno są, jestem pewien, przypadki, które za młodych lat, szkół podstawowych i ówczesnych gimbaz nie miały lekko w życiu, o tym mówię nie tylko ja, bo i pseudoraperzynom też się zdarza opisywać przypadki, które pomimo gnębienia przez rówieśników były w stanie wstać na nogi, w zasadzie wbrew wszystkim i pokazać, że są w stanie sobie doskonale poradzić z wyzwiskami, i to tak wszystko się dzieje cudownie wszystko, że to zawsze ci najbardziej zgnębieni sobie doskonale radzą… Ja czegoś takiego nie przyjmuje do siebie, że wszyscy jak zwykle wszystko pokonają itd. Wiem, że są takie przypadki które oczywiście, że tak, natomiast na pewno nie wszyscy.
Następnie przychodzi już czas rozstań z gimnazjalnymi, podstawowymi czy innymi gnębicielami i na szczęście idzie do zmiany szkoły. Wiadomo, że osoba zgnębiona w zasadzie to prawdopodobnie nie zamierza zawierać żadnych nowych relacji, nauczona doświadczeniami oczywiście, że ludzie jedyne czego pragną, to jej krzywdy i jakoś słuchajcie wcale się nie dziwie tej osobie.
Przy próbie nawiązania kontaktu z kimś po przejściach w większości przypadków otrzymujemy wyraźny komunikat „Nie potrzebuję ludzi do niczego” i co to właściwie ma znaczyć? W ostatnim wpisie pisałem, że nie ma ludzi samowystarczalnych i nadal to podtrzymuje. W tym przypadku wcale więc nie świadczy to o samowystarczalności, a jedynie o tym, że jednostka przyzwyczajona do bycia ranioną przez ludzi, o których myślała, że może z nimi stworzyć jakąś relację odpycha od siebie osoby chcące nawiązać kontakt, nauczona doświadczeniem właśnie… Ale przecież to już napisałem wyżej.
Ale to nie znaczy, że nigdy nie znajdzie sobie osoby, przed którą się otworzy i to będzie tylko jedna osoba. To wcale nie zmieni tego nabytego czegoś, czego akurat nie umiem nazwać, przez które będzie unikać już następnych relacji, a środowisko zawistnych ludzi, do którego niestety trafi ponownie jeszcze potwierdzi jej zdanie i przeświadczenie pozyskane w latach wcześniejszych.
Ale jak ze wszystkim, między ludźmi zawistnymi, plotkarzami, ludźmi przepełnionymi nienawiścią do wszystkich nowych są osoby zdecydowanie inne, niż cała reszta, które wcale nie będą miały na celu wyrządzenia nikomu krzywdy.
I teraz zastanawia mnie jedna rzecz. Jak jest postrzegane odczucie dobra w społeczności. Podstawówka i podstawówka przepełniona wiecznie pragnącymi Twojej szkody idiotami, następne etapy edukacji to zdecydowanie wymieszane środowisko… A pomimo tego, że tu już nikt nie chce Cię zabić, a jedyne co ludzie robią to gadają, gadali i będą gadać zawsze, tego się nie zmieni… Wiec ten następny etap postrzegany jest jako etap jeszcze gorszy, niż ten poprzedni, w którym dosłownie wszystkiego można było się spodziewać… To dlaczego ten następny etap nadal jest zły?
Ktoś mi to wyjaśni? Chciałbym to ogarnąć moim małym móżdżkiem.
Rozważania na temat rozważań
Jeszcze nie przeczytałem komentarzy pod moimi ostatnimi bredniami… w których to bredniach nie poruszyłem niczego wartego czytania i w ogóle sam się zastanawiałem, dlaczego ja tamto w ogóle opublikowałem, a chciałem poruszyć bardzo ważny temat, przynajmniej dla mnie, do poruszenia którego zainspirował mnie mój przyjaciel.
Poznajemy sobie różnych ludzi w naszym życiu, bo człek to zwierzę stadne przecież jest i nikt, kto będzie mi wmawiał, ze najlepiej mu samemu nigdy mnie nie przekona, bo w jakimś momencie życia i tak będzie tych ludzi potrzebował… człowiek jako jednostka sam nigdy nie jest samowystarczalny. Ktoś mu musi podłączyć bieżącą wodę, wymienić wąż w pralce czy zmienić uszczelkę przy bębnie, też w pralce… Albo wyczyścić pompę, jak się zapcha. Ktoś mu musi zamontować kran, podłączyć zmywarkę… wymienić kolanko jak się zapcha odpływ… podłączyć instalację elektryczną, dociągnąć światłowód itd. Nie ma kogoś, kto na świecie umie i ma uprawnienia do tego, żeby zrobić absolutnie wszystko sam, a przynajmniej ja nie słyszałem nigdy o niczym takim. Oczywiście, ktoś może bardziej lubić samotność, bo jest osobą zamkniętą w sobie i jedyne, czego potrzebuje do życia to żarcia, srania i powietrza oraz spania, a rzeczy inne liczą się mniej, i nigdy nie mówiłem, że nie ma takich ludzi, bo gdzieś do 2017 czy końcówki 2016 też mi tylko tyle było potrzebne. A, i jeszcze komputer oczywiście.
Dzisiaj, a raczej w sobotę, nie o tym miało być.
Poznajemy wielu ludzi i pośpiech w zawieraniu relacji mnie przerażą. Np, dziewczę poznaje sobie chłopaka i zamiast normalnie z nim rozmawiać, zbudować jakieś przyjaźni fundamenty, żeby ewentualnie potem próbować wchodzić z tym kimś w związek, postanawia oczywiście zrobić inaczej… Nie, lepiej wszystko załatwić szybko. Podchodzi od razu do faceta z myślą, że przecież zakręcę dupą to będzie mój… a co z tego, ze wiązek rozpadnie się po kilku miesiącach, jeśli nawet nie wcześniej…
A, przepraszam, ktoś może na mnie nawrzeszczeć, że znów się czepiam kobiet… przypominam, że do klikania o tych, dla was pewnie bredniach, zainspirował mnie mój przyjaciel i to na jego doświadczeniach, a moich obserwacjach właśnie teraz bazuję.
Co się dzieje z ludźmi pytałem już wiele razy na tym blogu, nadal nie otrzymałem satysfakcjonującej mnie odpowiedzi… Byffa, jak to mówi dzisiejsza młodzież.
Ja osobiście nie wyobrażam sobie, że poznaję dziewczynę i od razu nastawiam się na to, że ją poderwę i będzie moja… bo nie to jest moim celem i nigdy nie było na początkowych etapach relacji, dlatego nie rozumiem od razu zakładania, że coś będzie i ciągłego dążenia do tego, że to jest jedyna rzecz, o jaką się staramy.
Eh, zgubiłem myśl… Ja jebię takie wczasy… Wylogowuję się stąd.
Aa, już wiem.
Jeśli jednak nie wyjdzie nam to, co sobie zakładaliśmy i nic nie będzie z naszych założeń, czy cokolwiek, nie wiem jak to ująć, moje drogie czytelnictwo… To zwyczajnie zapominamy o tej relacji i idziemy szukać dalej… Coż, a może trafi się nam ktoś łatwiejszy w obyciu? Bo po co nam dziewczyna, która jest dziewczyną po przejściach i boi się osób nowych, lub boi się przed nowymi osobami otwierać i im ufać? No po nic, przecież jest zupełnie nie potrzebna i to się nie liczy, ze jest piękna powierzchownie i ma piękne, interesujące wnetrze… Nie mówię tu o wątrobie.
Słuchajcie, na wstępie chciałbym wam oświadczyć, że jestem totalnie nakurwiony, więc sory za każde błędy nawet te, które akurat przypadkiem nie padły w ty pwisie, a mogły paść.
Jestesmy tylko ludźmi:
Wiem, że już wiele z was, radosny ch czytelników narzekało mi tu, że tylko wpiy egzystencjonalne itd. Ale co mamwpisać, skoro różne rzeczy mnie spotykają w świcie poza gettem? Co mam wam napisać? Dziś jak zwykle będzie o kobietah.
Ah, Zrozumcie że nas kusić musi, jak to nawijał Bezczel za swych świetnych lat… Nie a to żadnego zwizku z wpisem… Sory, Odwołuję się o pierwszego paragrafmu mojego dzisiejszego wpisu.
Jak to mogło się stać?
Dlaczego niektó©ych poznajemy tylko po to, by z nim być, a niektórych poznajemy po to, zeby z nim nie być? Koleżeństwo.
Jest sobie radosne dziewczę, które podrywamy sobie kilka miesięcy wcześniej, ale owo dziewczę nie okazuje nam tego, że zrobiliśmy na niej wrażenie dlatego, że miało jakieś tam przeprawy z jkimiś chłopakami wcześniejszymi, więc musi grać… niczym wasz uluviony Żywiasty po pogrzebie swojej matki w 2013… A my, widząc, że owo ziewczę ma nas w dupie, a przynajmniej tak interpretując jej zachowania idziemy sobie do innej, którą zdecydowanie nam proście zdobyć… I to jest chujowe, moje drogie czytelnictwo. NIe chcemy się starać. My, ludzie 2021 wieku nie chcemy się starać o coś trwałego. Wystarczy nam chwila by kogoś przekreślić. Teraz nie liczą się kwiaty, nie liczą się te uczucia, które liczyły się dawniej, nawet buzujące porządanie, gdzieś tam daleko się chowajace, z tórego dzewczęcie ubigłego wieku doskonale sobie zdawało sprawę… i umiało się z nami bawic, moi drodzy pańśtwo. Umiało np. doprowadzać niemal do szaleńśtwa, tylko po to, by pote sobie odsunąć się od nas, żeby ono samoochłonęło i i by nam dać ochłonąćl.. I doskonale dziewczę wiedziało, że jestesmy niecierpliwi, że my wcle nie chcemy ochlonąć, że chcemy je posiąść i tak naprawdę liczy się tylko nasze zaspkoejenie.. te zwierzęce zaspokojenie włąsnych pragnień… Ale dziewczęta ubiegłego czasu potrafiły czerpać i z tego… Ale co ja tu teraz za brednie… araz mi sę Elten na wine wypieprzy od tych bredni, co tu wypisuję.
Chciałęm dzisiaj o czymś innym, niekoniniecznie o seksie między kimś a kimś, bo Ci co wiedzą, to wiedzą… a Ci c nie, to niech spróbują z kimś, o kim śnią… A jeśli to bohater nierealny, to w rzeczywistości to nie jestprolem najebanego mnie, nawt mi się już klawisze mylą.
JAK TO JEST?
Poznajemy kogoś, by mu naobiecywać, że ów ktoś jest "słodki", "bardzo nam się podoba", jest naszym kotkiem/kocic"… itd. A po jakimś czasie go porzucamy tylk dlateg, że się przed nami otworzył i opisal nam swoje problemy, że np. boi się wchodzić w związek tylko dlatego, że poprzedni chłopak/dziewczyna osobnika skrzywdziła go/ją do tego stopnia, że naprawdę nie wie o o sobie myśleć. Czy jest warty/a cokolwiek więcej niż rozdeptana puszka p monsterze zielonym… 0% cukru polecam… Czy jednak ów/owa dziewczę/chłopak powinno/a wystroić się w najlepszą kiecką/marynarkę itd i pokazać si z tej jak najlepszej strony…
Nie, ja sobie nadal uważam, że liczy się to, jakimi jesteśmy dziś. Ja np najebany jestem tki, jaki jestem trzeźwy. Moja mała to oja mała, nieważne czy ma jakieś odpały, czy płaczę czy się uśiecha, liczy się dla mnie to, że jest. I nie chodzi mi tylko o to, żeby zaliczyc,, albo o to, żeby rozkochać i jebnać potem nią o astralną ścianę… i powiedzieć "radź sobie sama, suko." Bo po co? Jeśli sę w coś angarzujemy to przepraszam, mówiąć a, bądźmy w stanie powiedzieć b.
Chaotyczie, bo chaotycznie. Chyba nie do końca to wam chciałem przekazać… No nic. Trzymajcie się, spróbuję następnym razem.
Co nowego i starego u mnie?
Jesteście ciekawi, czy jeszcze żyję?
Pewnie nie, ale co tam. Powiem wam, że dałem sobie dzisiaj podpiąć połowę chipa, tego, co go pfizer produkuje, choć to pewnie jeden i ten sam szmelc, co jakiś johnson and johnson… W każdym razie, ręka mi drętwieje od środka, więc zaczyna się radocha.
Czemu nie piszę nic ostatnio? Nikt o to nie pytał, ale i tak odpowiem.
Ludzie żyjący w 2021 wieku mają wystarczająco dużo problemów, by jeszcze obarczać ich moimi, jak to ktoś powiedział? … aaa… „Egzystencjonalnymi bredniami” czy też „wynużeniami”, nie pamiętam dokładnie, jak to szło, a ze nic innego nie zwykłem pisać od samego początku tego bloga, to cóż mógłbym wam napisać?
A, o odkurzaczu miało być. Electrolux ultraone EUO93db sprawuję się całkie znośnie po tych kilku miesiącach pracy. Jedynym mankamentem jest szczotka, któ©a w czasach nowości nie zbierała włosów z ziemi, a po kilku użyciach, i przy okazji przypadkowemu zanurzeniu szczoty w rozlanym syropie… zaczęła te włosy gromadzić na sobie… Taa, myłem ją kilkakrotnie, na razie jednak to nic nie dało. Ssanie jest na przyzwoitym poziomie, można by nawet rzec, ze odkurzacza tak łaknącego powietrza ze śmieciami nie używałem w swym życiu ani razu. Poziom hałasu generowanego, przez silnik prawdopodobnie to 65db, ze szczotką niestety jest głośniejszyy, natomiast na podwyższonych obrotach, nie tych maksymalnych tylko tych, podczas których pobiera 630w da się spokojnie odkurzać i rozmawiać z osobami umieszczonymi w tym samym pomieszczeniu. Ah, te włosy. Drugim mankamentem jest to, że zacięło się kółko odpowiedzialne za obrót odkurzacza dookoła. Oczywiście… Ja rozumiem, żyje się z dziewczęciem, to i włosie się wala tam i owam… Natomaist nie widzę możliwości rozkręcenia tego małego kółeczka, żeby te włosie stamtąd wydobyć… No nic, jakoś tam sobie radzimy. Odkurzacz jest generalnie wielki i dość ciężki, stworzony niestety z dość tandetnego plastiku… Na razie jednak wszystkie zatrzaski wszelkie otwory trzymają zamknięte tak, jak zamknięte być powinny… Mam nadzieję, ze nie prędko się rozsypie.
Trzecim mankamentem jest niestety cena worków do tego odkurzacza… Niestety nie da się do niego wmontować standardowych worów od odkurzacza wyjętego ze śmietnika… np. jakiegoś elfa czy czegokolwiek innego, muszą to być konkretne worki do tego konkretnego modelu… A tak ogólnie to jest spoko. Ręka mi drętwieje od tego pisania, ta lewa, moi drodzy państwo, lewa. Heh, no cóż. Jakbym jutro zdechł, to i tak się o tym nie dowiecie, raczej nikt z eltenowiczów nie jest chyba skłonny was o tym poinformoawć. W każdym razie, tak w razie w, jak to w tej piosence nawijali… Jakby co, to miło mi było spędzać z wami mą Bredniastą egzystencję… Hehe
Robi się cieplutko! Lubię lato, natomiast przez moje jaranko trochu poleciala kondycja… Ale to nic. Od 15 maja na szczęście nie będę musiał dusić się w masce.
NO nic! W takim razie zegnam się z wami, oby do następnego!
Klimczak siedział w swoim biurze, wypełniając żmudnie tony papierów. Gdyby wiedział, że robota w wojsku skończy się tym samym, co w ministerstwie, zostałby na już wygrzanej posadce rządu. Niestety jednak miał większe ambicje, więc teraz musiał się męczyć. Druczki wojskowe w żaden sposób nie przypominały tych ministerialnych, które jako zastępca ministra wypełniał za każdym razem, gdy przygotowywali nową ustawę Również nie przypominały listów, które każdego roku wysyłali Rosjanom informując ich, uprzejmie oczywiście, że atakowanie ich narodu skończy się pogromem Rosjan, z czego ich bratni, wschodni naród doskonale zdawał sobie przecież sprawę. Po co w takim razie Ruscy próbowali wyzwać ich na wojnę, Klimczak nie wiedział. W zasadzie to nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Rosjanie byli narodem nie do ogarnięcia, po tej, jak i mugolskiej stronie, nikt więc tak naprawdę nie brał na poważnie ich listów z pogróżkami. Polski nikt magiczny nie odważyłby się zaatakować. Wojska specjalne, do których należał również i Klimczak, z pewnością poradziłyby sobie z najeźdźcami i wcale nie były to czcze przechwałki. Do szkoły aurorskiej, szkolącej do przyszłego zawodu stróża prawa, a następnie do wojska dostać się mogli tylko najlepsi studenci Polskiej Akademii Magicznej. Klimczak został jednak oddelegowany do wojska przez ministra. Przeszedł przyspieszone szkolenie i szybko awansował, choć nie był tak wysoko w hierarchii wojskowej, jakby tego pragnął. Piął się jednak konsekwentnie w górę po szczeblach tej giętkiej, stale ruchomej drabiny i dzisiaj zajmował stanowisko Majora. Może to i nic zaszczytnego, jednak brał udział w kilku walkach i miał pod sobą kilku szeregowców, którym wróżył dobrą karierę.
Rozmyślania Klimczaka przerwało natarczywe łomotanie do drzwi jego kanciapy. Nie dało się inaczej nazwać tego pomieszczenia. Klita dwa na dwa metry zawalona byłą papierzyskami, a w samym centrum pomieszczenia umieszczone było biurko z krzesłem, na którym zasiadał. Za nim po podłodze walały się teczki z dyspozycjami dotyczącymi zaopatrzenia jego grupy, którymi miał się zająć w dalszej kolejności.
– Wlazł! – rzekł podniesionym, nieco zachrypniętym od długiego milczenia głosem.
Do pomieszczenia wtoczył się wysoki, starszy wiekiem, jednak doskonale noszący się czarodziej o czarnych włosach, i zielonych oczach. Spojrzał krótko na Klimczaka i odezwał się, lekko zaciągając:
– Generał mówi, że Brytyjski konflikt przerasta tamtejsze wojsko.
– A Cóż mnie to może obchodzić? – spytał Klimczak, ponownie wlepiając wzrok w papiery przed nim. – Konflikty Brytyjskie to konflikty Brytyjskie. Co my mamy z tym wspólnego?
– NO cóż – westchnął stojący w drzwiach. – Ponoć Voldemort upomni się i o nas, jak już rozgromi Brytyjczyków. Stary chce tego uniknąć.
– I co? – sarknął Klimczak, spoglądając wreszcie na czarodzieja, nadal stojącego w drzwiach. – Właź i zamknij drzwi, nie będziemy przecież tak rozmawiać.
Zielonooki posłusznie wszedł do pomieszczenia, zamykając i zabezpieczając drzwi najsilniejszymi, znanymi urokami anty szpiegowskimi.
– Stwierdził – kontynuował tamten – że lepiej pomóc teraz Brytolom, niż narażać własny naród na ataki oszalałego zwolennika starych ideologii.
– Ah tak – mruknął Klimczak. – Postanowił więc wysłużyć się nami w sprawie… W dupie mam te jego rozkazy. Sam niech chociaż raz ruszy dupę zza biurka…
Czarodziej stojący przy drzwiach syknął głośno, uciszając Klimczaka.
– Właśnie o to chodzi – kontynuował. – Stary ponoć postanowił również wziąć udział w zbliżającej się bitwie.
– A to mnie teraz zaskoczyłeś – stwierdził Klimczak, przeciągając się i odsyłając różdżką już wypełnione stosy formularzy do odpowiednich miejsc. – Pójdę z nim potem porozmawiać… Nie bardzo mi się podoba narażanie się w sprawie, która u nas wygrana jest od wieków.
– Jesteśmy w wojsku – przypomniał mu starszy czarodziej. – Walczenie o dobro powinno być naszym nadrzędnym celem.
– Bla, bla, bla – warknął Klimczak. – Ty nadal w to wierzysz?
– A ty już nie? – zdziwił się czarnowłosy. – Kto by pomyślał…
Człowiek nieco bardziej zdrowy na umyśle niż Syriusz, prędko zorientowałby się w sytuacji, która aktualnie miała miejsce. Mężczyzna jednak, po wszystkich swych ciężkich, życiowych przeżyciach, doświadczeniach z lat spędzonych w Askabanie i ostatnich problemach z alkoholem oraz zaginięciu jego podopiecznych, miał nieco bardziej przytępiony zmysł postrzegania rzeczywistości. Tak więc wpadająca do jego domu Molly Weasley nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Powód jej wizyty również nie specjalnie przejął Syriusza. CO go obchodziło to, że jakaś przeciętna nastolatka pewnie po prostu wybrała się w odwiedziny do swojego nowego chłopaka? Jednakże inną sprawą był spalony dom owej kobiety, która bezpardonowo zakłóciła mu jego odpoczynek. Gdy dowiedział się o podpaleniu nory, poczuł się, jakby ktoś go porządnie zdzielił po twarzy. Ocknął się ze stanu, w którym przebywał przed momentem i nawet próbował włączyć się w dyskusję, jednak wśród wrzasków i rzucanych naokoło obelg nikt nie chciał go słuchać. Co jest w tym wszystkim najciekawsze, nawet Remus, tak przecież spokojny człowiek, dał się wciągnąć w to zbiorowisko krzykaczy i teraz obrzucał każdego, kogo popadło bezsensownym stekiem bluzgów i innych niepochlebnych epitetów w co najmniej czterech językach. Syriusz nie wiedział, co mógł zrobić, by uciszyć tych wszystkich ludzi. Najwyraźniej jeszcze nie do końca odzyskał zdrowe zmysły, gdyż nawet nie wpadło mu do głowy, by użyć różdżki do rozdzielenia i uciszenia awanturników. Pomyślał o tym jednak ktoś inny. Ktoś, kogo Syriusz nie spodziewał się ujrzeć w swej rezydencji tego wczesnego poranka. Ów ktoś wpadł przez drzwi do jadalni, wyważając je po drodze, choć przecież mógł kulturalnie otworzyć je po cichu. Wyciągnął swą ponownie dymiącą różdżkę nie wiadomo skąd i machnął nią krótko. Tego, co się zdarzyło później nie da się opisać. Huk tłuczonego szkła, łomot roztrzaskującej się zastawy stołowej, spadające szafki ze ścian, wywracające się regały z ziołami i innymi kuchennymi ingrediencjami pani Weasley… Strumienie ognia w powietrzu, a z tym wszystkim znów wrzaski, tym razem panikującego tłumu ludzi, zamkniętego w zbyt ciasnej przestrzeni z buzującym ogniem.
– Cisza! – ryknął Crunch ponownie wymachując różdżką. – Nawet nie próbujcie, tępawe hieny mi stąd uciekać!
Syriusz miał nadzieję, że to uciszy całą tą gawiedź, jednak grubo się przeliczył. Wszyscy rozwrzeszczeli się jeszcze bardziej. Crunch przecież był mordercą, niegdyś na usługach czarnego pana, chyba koło lat pięćdziesiątych i przez to jego obecność w zakonie Feniksa wcale im się nie uśmiechała. Jednak pamiętali i liczyli się z umiejętnościami czarodzieja, toteż nikt nie śmiał wnieść oficjalnego sprzeciwu. Pewnie dlatego, po ujrzeniu tego, który wywołał ten cały zamęt kłócące się grono ludzi rozwrzeszczało się jeszcze bardziej. Pokaz Cruncha jednak pozwolił do końca ocknąć się Syriuszowi. Rzucił na siebie Sonorus i zaczął drzeć się na ludzi zgromadzonych w ruinach jadalni. To znacznie bardziej poskutkowało. Wszyscy zebrali się wokół Syriusza i jęli wyjaśniać mu tę sytuacje i jej konsekwencje, jednak Syriusz miał już dość. Obudził się tego ranka licząc na spokojny dzień, prawie bez jakichkolwiek trosk, z wyjątkiem zamartwiania się o czwórkę przyjaciół i jego podopiecznych, a ta banda wychowanych przecież ludzi zniszczyła mu cały dzień, rujnując skrupulatnie układane wczorajszego wieczora plany.
nonfree
Z pewnością każdy z was wie, że jestem wielbicielem Linuxów i najchętniej wszystko bym robił na tymże właśnie systemie…
Zapewne niektórzy z was wiedzą, że preferuje archa i pałam niepojętnie wielką nienawiścią do wszystkiego co z debianem ma związek jakikolwiek.
Zapewne więc zdziwi niektórych to, że właśnie przed chwilą zainstalowałem sobie debiana na stacjonarce zamiast archa, tak… Zamiast.
I oczywiście muszę sobie ponarzekać.
Jak to mówił Dawid w swoim podcaście o instalacji debiana z roku 2018 o ile dobrze pamiętam…
Zaleca się obraz płyty z firmware’em non-free
Tak więc, zassałem ja sobie ten obraz non-free, wersja mate 10.7 z kernelem 4.19 czy czymś tam, oczywiscie wszystko przestarzałe, ale akurat w moim przypadku to nawet lepiej, potrzebuje starego systemu.
I oczywiscie sterownika broadcom-wl nie ma i nie ma wszystkich niezbędnych pakietów do zainstalowania… Nie ma orki, nie ma nic i nawet nie jestem w stanie sprawdzić, co robię.
Wyższość archa nad debianem?
Nigdy nie miałem problemu z żadnymi sterownikami na livecd.