Kategorie
Twórczość

Harry Potter i przeklęta dusza – rozdział 2 – fragment

Sprawowanie urzędu ministra było dość skomplikowane, szczególnie w tym ogarniętym wojną kraju, gdzie czarodzieje szukali wszystkiego, by „udupić” własne rodziny, przynajmniej tak twierdził Gregory, który, jak zwykle, siedział samotnie w swoim gabinecie na pierwszym piętrze ministerstwa magii, mieszczącego się w Londynie. Starał się rozwiązać problemy, które piętrzyły się coraz bardziej, jednak sprawiało mu to nie lada trudności. Sprawa zbiegłych śmierciożerców, zaginięcie jego brata wraz z jego przyjaciółmi, spotkania zakonu Feniksa, to wszystko przyprawiało go o zawroty głowy. Papiery mnożyły się i mnożyły, a swojego starszego sekretarza już dawno zwolnił twierdząc, że nie nadaje się do wykonywania swojej pracy. Przedstawiał on bowiem zbyt nudne sprawozdania z wykonanej pracy, dochodził do zbyt przewidywalnych wniosków, nie wykazywał również żadnej inicjatywy, a także nie chciał współpracować z ministrem. Od razu po przejęciu przez Gregory’ego tego urzędu, Percy Weasley wpadł do jego gabinetu twierdząc, że nie godzi się na tak drastyczną zmianę prawa, gdyż jest to niezgodne z paktem podpisanym między rasą ludzką, a innymi magicznymi istotami w którymś tam i którymś tam roku, w wyniku porozumienia pokojowego pomiędzy jednymi, a drugimi. Gregory nie miał ochoty się w to wgłębiać. Skoro jednak Weasley nie chciał zgodzić się na jego modyfikacje, musiał się go pozbyć. Od tamtego momentu minister musiał męczyć się ze wszystkim sam. Wiedział, że przynajmniej pięć minut przerwy by mu się przydało, a zasady bhp jasno twierdziły, że pięć minut przerwy po każdej godzinie ciężkiej pracy przy biurku musiał odbyć, toteż Gregory wstał z ledwością od swego wielkiego, zasłanego papierzyskami biurka i wyszedł z gabinetu, zamykając drzwi i zabezpieczając je najwymyślniejszymi zaklęciami ochronnymi, iluzyjnymi i wszystkimi innymi, które mogły zniechęcić potęcjalnego włamywacza od podjęcia próby włamania do najważniejszego gabinetu w ministerstwie. Ruszył w kierunku windy, a po dotarciu na miejsce przywołał ją przyciskiem i słuchał jęków i łomotów metalowego pudła przez zamknięte drzwi, jadącego w jego stronę. Drzwi otworzyły się. Gruby mężczyzna wszedł do środka, roztrącając łokciami czarodziejów, ciasno poupychanych w małym wnętrzu. Jakiś podrzędny pracownik ministerstwa magii burknął coś do ministra, jednak środkowy palec tegoż szybko go uciszył. Wysiadł w atrium i ruszył w kierunku kominków, by wyjść na zewnątrz. Odepchnął jakiegoś biegnącego mężczyzne tak mocno, że tamten się przewrócił, a Gregory nic sobie nie robiąc z bluzgów pod jego adresem, wbiegł do kominka i już po chwili wynurzył się z sedesu zamkniętej kabiny toaletowej na powierzchni. Wytoczył się z kibla i otworzył zamknięte drzwi jednym machnięciem różdżki. Postanowił udać się na Grimmauld Place 12, jednak najpierw musiał kupić sobie jakieś jedzenie, gdyż w jego wielkim, pustym brzuchu strasznie mu burczało. Udał się więc w kierunku najbliższej budki z kebabem, a po dokonaniu zakupu, pogryzając sobie ów mugolski, ale jakże dobry przysmak niedoceniany przez wielu czarodziei, ruszył szybkim truchtem w kierunku Grimmauld Place.

Kategorie
własne

Gdy jest za dobrze, to też nie jest dobrze

Pewnego słonecznego, albo i nie… dnia narzekano, że mało jest wpisów o ludziach, którzy mają leipej niż ja i sobie z tymnie radzą. Postanowiłem więc dziś popełnić takowy wpis. Wiadomą sprawą jednak jest to, że ja, jak każdy człowiek, choć wielu pewnie wątpi w to, że jeszcze człowiekiem jestem, mylić się mogę, więc prawdopodobnie będzie trzeba to wszystko, co tu napsizę wziąć w cudzysłów, choć powiem wam, że z mojego doświadczenia, teoretyzując, ze znajomości z hipotetycznym człowiekiem, którzy ma za dobrze, nie wygląda to za ciekawie.
Przejdźmy więc do sedna.

Rodzice starają się bardzo wpoić nam pewne wartości, o których później to tak naprawdę my zdecydujemy, co z nimi zrobimy. Mozemy zaakceptować je, starać się zrozumieć w młodości, a pojąć je dopiero gdzieś przed wiekiem dorastania. Celowo nie użyłem tu terminu "dojrzewania", gdyż sądzę, że nijak się ma do tego, co chcę przekazać, bo dojrzałość jest różna. CHyba, że móœimy o emocjonalne, no to OK, możemy użyc tego terminu.
Do epwnych decyzji po prostu dorasta się z wiekiem. Możemy uważać za coś zabawnego w wieku tych nastu lat zakładanie nauczycielom kosza na śmieci na głowę, jednak za te kilka lub kilkanaście lat na pewno, przynajmniejtak sądzę, stwierdzimy, że takie zachowania są szczeniackie i świadczą nie o naszej dojrzałości, a wręcz przeciwnie.
Tak samo jest z dziećmi tych, jakby to… Lepiej ustawionych… Zamorzniejszych… Szlachty… Uważających się za lepszych… rodziców, będących w stanie zapewnić swoim dzieciom dobrobyt niemalze po kres ich egzystencji.
Trochę poteoretyzujmy.
Znam ja kolegę, któ©y od dzieciństwa wychowywany był, jak książę. Wszystko kręciło się wokół niego. Gdy potrzebował czegoś od rodziców, prosił ich o to, czy raczej niemal żądał, wszystko od razu dostawał. Jak więc myślicie, jak to wpływa na przyszłość tego człowieka? Jak wpływa na zdolność podejmowania przezeń decyzji dotyczących samego niego? Jak to kształßuje tego człowieka?
I tu odpowiedź jest jasna, przynajmniej dla mnie, teoretyzując oczywiście.
W dorosłym życiu ów człowiek nie będzie sobie w stanie poradzić z otaczającą go rzeczywistością. No bo przecież jak? Jeśli wychowywany był tak, że wszystko miał pod nosem? W jaki sposób ów człowiek ma sam zrobić wszystko dookoła siebie?
Prosty przykład:
Mieszka sobie kilka osób w domu. Ów człowiek wychowywany jak książę i jego przyjaciele. Do pewnego momentu, żeby przypodobać się jego współlokatorom pomaga im w domu itd. Ale gdy zobaczył pierwszą większa inicjatywę ze strony swoich współlokatorów, postanowił sobie odpuścić. No bo przecież skoro zrobili coś raz, to przecież nic im się nie stanie, jak zrobią to kilka następnych razy, a ja za jakiś czas się ogarnę. Mijają tak dni i miesiące, a ów człowiek, oczywiście nadal teoretyzując, z dnia na dzień coraz dalej odkłada sobie pomoc w pracach domowych…
I co wtedy mają myśleć jego współdomownicy? Najprostrzą opcją jest tutaj wyprowadzka z powrotem do miejsca, w któ©ym się mieszkało uprzednio.
Tk więc… Pozostawiam wam kilka przemyśleń. Jakieś Pytania? CHętnie odpowiem.
Oczywiście wiadomą sprawą jest to, ze te osoby prawdopodobnie mogą chcieć coś zrobić ze swoim życiem, jednak nie wiedzą jak się do tego zabrać, i albo są zbyt dumne, by poprosić o pomoc, albo się po prostu boją.

EltenLink