Podążasz za psem w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie wiesz przecież, przecież nigdy wcześniej Cię tu nie było, co twój nowy przyjaciel chce z Tobą zrobić. Nie boisz się jednak. Czujesz szczęście, że przestałeś być tu sam. Ale cóż skłoniło psa, żeby do Ciebie podszedł? No jak to, przecież wszystko jest stworzeniem stadnym… Wszystko pragnie kogoś innego u boku, pies to też stworzenie duchowe.
Idziecie przez las, w którym drzewa rosną tak wysoko, że nie potrafisz wzrokiem sięgnąć ich czubków. Może nie powinieneś próbować tego robić? Pies zdaje się zbliżać coraz bliżej Ciebie, już nie biega merdając ogonem wokół, teraz, niczym zadbane, potulne zwierzątko domowe trzyma się blisko Twojej nogi, ciągle węsząc, jakby próbował coś znaleźć. Może szuka drogi?
Ale po co miałby to robić? Przecież idziecie bez celu, tak Ci się przynajmniej wydaje. Zauważasz po chwili, że las zaczyna się przerzedzać. Śpiew ptaków1) rozbrzmiewający dotąd przez cały czas cichnie lekko, całkowicie jednak nie znika. Większość ptactwa jednak zostaje za wami. Na szczęście słońce jeszcze nie zaszło. Przecież nie wiesz, ile już przeszliście i ile czasu minęło. Zresztą, kto by się tym przejmował? Nie liczy się czas. Liczy się istnienie. Wyrzuciłeś już dawno myśli o doczesnym świecie z… No właśnie, z czego? Przecież nie z głowy… Całym sobą możesz więc chłonąć nie skalane ludzką stopą piękno tego miejsca, podziwiać, a nawet bać się trochę dzikości tego miejsca, wdychać świeże, czyste powietrze, które, jak zauważyłeś jakiś czas temu, tak naprawdę wcale nie jest Ci do niczego potrzebne. Świeże, rześkie powietrze. Zaraz… Rześkie powietrze? Przecież przed chwilą…
To dzieje się nagle, niespodziewanie, nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Wszechogarniający bezwład. Nie możesz ruszyć ręką, nie możesz ruszyć nogą i nawet świadomość tego, że nie jest Ci to do niczego potrzebne, bo przecież nic Ci się nie może tu stać nic Ci nie daje. Zaczynasz panikować, a pies u Twego boku zaczyna się kulić i patrzeć w stronę, z której przybyliście. Ale co możesz zrobić, przecież nie możesz się ruszyć…
Drugie uderzenie zaskakuje Cię w niemniejszym stopniu, niż to pierwsze, jest jednak inne. Delikatne, lodowe igiełki przemieszczają się po Twoim ciele, jakby szukały miejsca, w które mogą się wbić z pełną mocą, by odebrać Ci wszystko to, co dobre, ostatni gram ciepła, jaki Ci pozostał, który sprawia, że w ogóle możesz żyć… Wzdrygasz się i próbujesz ruszyć choć małym palcem prawej ręki… To nie był jednak dobry pomysł. Zimno. Mróz ogarnia Twoją rękę, jakbyś każdy milimetr skóry włożył we fragmenty lodu i obłożył tak dokładnie, że każda, najmniejsza nawet drobinka dotyka osobnego fragmentu Twojej skóry. TO jest jednak coś innego. Przecież wkładając dłoń do lodu po chwili przyzwyczajamy się do tego chłodu… Nie tu. Igiełki robią się coraz zimniejsze i zimniejsze. Z szoku przewracasz się i wtedy rozpełzają się po całym Twoim ciele. Ostatni raz próbujesz się skupić na tym cieple, które miałeś, które przecież potrafisz wytworzyć, jeśli masz kogoś obok siebie, kogoś, kto Cię potrzebuje, kogoś, kogo Ty potrzebujesz. Słyszysz straszliwy płacz psa. Nie możesz skupić wzroku… Nie możesz wyczuć jego myśli, nie możesz nic. Ta chwila skupienia kosztuje Cię bardzo wiele i nie potrafisz już dłużej wytrzymać, próbujesz się wyłączyć. Lodowe igiełki zaczynają dźgać ze zdwojoną mocą, zimno rozdziera Cię na strzępy, nie masz siły płakać, nie masz siły krzyczeć, nie masz siły nawet oddychać, choć już wiesz, że nie jest Ci to do niczego potrzebne.
***
Wstajesz rano wściekły, sam nawet nie wiesz z jakiego powodu. Wychodzisz z pokoju trzaskając drzwiami i jakoś mało Cię interesuje to, że Twoja dziewczyna smacznie sobie śpi… Zawsze starasz się Jej nie budzić, jednak nie tym razem. Wychodzisz z pokoju i idziesz do kuchni poszukać czegoś do zjedzenia… Jednak nic nie ma.
„No tak… – myślisz. – znów nic nie ma”.
To nie jest jednak ważne. Wyglądasz przez okno i znów widzisz to przeklęte słońce, które Cię tylko drażni. Wychodzisz do pracy, warcząc i wrzeszcząc na każdego, kto Ci dziś staje na drodze. Nie całujesz Jej na dobranoc, bo i po co? Poradzi sobie doskonale. W pracy zaś wcale nie jesteś lepszy. Wyzłośliwiasz się na współpracownikach, doprowadzasz do płaczu współpracownice i generalnie to jesteś jakiś strasznie nieznośny. Odprawiasz jakąś młodą dziewczynę, świeżo zatrudnioną zapewne, nie wiesz właściwie po co do Ciebie przyszła… Wybiega z oczami pełnymi łez z Twojego gabinetu… Oj, nie jesteś dziś do życia.
Cóż by było bez przeciwieństw na tym świecie? Można by rzec, że byłoby pięknie i cudownie. Tylko miłość. Tylko ciepło, tylko uśmiech, tylko szczęście. Nie da się tak jednak. Są chwile, w których człowiek ma w sercu tylko lód, zachowuje się strasznie, krzywdzi i rani wszystkich wokół, a przyjaciele i rodzina zapewne zastanawiają się, choć nie zawsze tak jest, co konkretnego się stało. Możesz wszystko stracić postępując w ten sposób. Pamiętaj, że niczego nie ugrasz siłą, krzykiem czy innym rodzajem przemocy. Możesz tylko stracić. A Ty, który widzisz, że coś się dzieje komuś z Twoich bliskich, okaż mu kawałek ciepła, tak przecież nam potrzebnego do pełni szczęścia… I choć będzie się rzucał, po czasie dostrzeże Twoje starania i zrozumie, o co tak właściwie Ci chodzi, a gdy już mu przejdzie doceni to, co dla niego zrobiłeś