Wielu z was, moich radosnych, albo tych trochę mniej radosnych czytelników wie, że za starych czasów pracowałem w urzędzie, choć tak po prawdzie to pracą w ogóle tego nazwać nie powinienem.
Dobra, może na początku jeszcze robiłem jakieś zgrupowania, zgromadzenia czy inne takie w excelu, ale potem to się skończyło i przez następne kilka… naście… albo ileś w podobie miesięcy nie robiłem absolutnie nic… no chyba, że expienie w cr nazywamy robotą… Pamiętam jeden taki moment, gdy znów wleciałem w gwiazdę i miałem ochotę tłuc w biurko i przeklinać… ledwo udało mi się powstrzymać.
Skoro więc wszyscy, a przynajmniej zdecydowana większość z moich starych czytelników wie, że pracowałem tam, gdzie pracowałem… to dziś pokonferuję sobie do was o tym, dlaczego nikt nic z tym nie zrobił i dlaczego nikt nie protestował przeciwko takiemu traktowaniu mnie. Oczywiście w tym wpisie zakładamy sobie, że jestem całkowicie sprawną jednostką, mogącą wykonywać wszelakie prace biurowe/organizacyjne/szkoleniogenne/dopisać sobie cokolwiek chcecie, bo w innym przypadku ów wpis nie będzie miał sensu, ponieważ nie zamierzam poruszać tego tematu dlatego, by przeczytać w commentach, że ślepych zamknąć w domu i nie wypuszczać nawet do ogródka, bo się może wywrócić i złamać sobie nos… zresztą, sam takie rzeczy wypisywałem, ale ci, co mieli wiedzieć dlaczego, doskonale sobie z tego zdawali sprawę…
Zasadniczo w tej firmie, gdzie pracuję teraz, jestem traktowany doskonale. Mamy jakieś tam relacje pracownicze, wszyscy się dogadujemy (a przynajmniej się staramy) i jest w porządku. Każdy ma swoją robotę, każdy wie, co ma robić i każdy stara się robić to, co do niego należy jak najlepiej i tak być powinno! Ale co, jeśli nagle zatrudnimy jednego pracownika, który nagle otrzyma specjalne traktowanie? Pracownika, który w zasadzie będzie mógł wykonywać jakieś najprostsze czynności, nie wymagające od niego zbyt wiele ani zaangażowania, ani wysiłku czy to umysłowego, czy też fizycznego (oczywiście wsio zależy od tego, gdzie jesteśmy zatrudnieni).=? Czy będziemy się na to po prostu zgadzać? Czy przymkniemy na to wszystko oko, czy może jednak podejmiemy jakieś działania, by nieco bardziej zaangażować prostownika, by mógł wykazać się swoją wiedza, na podstawie której przecież go zatrudniliśmy…
Oczywiście będąc szefami własnych firm możemy mieć gdzieś pracowników i ich samopoczucie. Tylko ciekawe na jak długo pracownicy traktowani w taki sposób będą chcieli w naszej firmie zostać. I w ogóle w jakim celu mamy tak w zasadzie zatrudniać kogoś tylko po to, żeby płacić mu za robotę, którą za niego musi zrobić ktoś inny?
Zawsze się zastanawiałem, dlaczego nikt w urzędzie nie zainterweniował, że nie robiłem zbyt wiele. Były oczywiście na początku i później jakieś próby, żeby przenieść mnie tam, gdzie miałem pracować po 3 miesiącach próbnych, ale to się wszystko później po rozmywało. Ja będąc na miejscu jakiekolwiek pracownika i widząc to, że jedni mają więcej roboty, bo komuś się nie chce ruszyć leniwej dupy i zrobić coś z tym, żeby rozłożyć obowiązki po równo na wszystkich nie potrafiłbym zamknąć gęby i zacząłbym protestować przeciwko traktowaniu ulgowo tylko jednej osoby.
W dobrej pracy, w której ludzie chcą zostać traktuje się ludzi z szacunkiem. Jeśli miałbym zakładać jakąkolwiek działalność i zatrudniałbym kogokolwiek, nie traktowałbym pracownika, który pracował ze mną dłużej lepiej tylko dlatego, że ma dłuższy staż. Bo jakie to ma znaczenie? Oczywiście, nowy pracownik musi się wdrożyć, więc może i nie wolno od niego wymagać na początku wszystkiego tego, co robią wszyscy, z drugiej strony odpuszczanie sobie czegokolwiek, albo idąc w drugą stronę, traktowanie nowego pracownika jak śmiecia, którym nie jest i rozkazywanie mu robić rzeczy, których nie ma zapisanych w swoich obowiązkach pracowniczych… i jedno i drugie nie jest w porządku.
To tak, jakbym założył serwis komputerowy 15 lat temu, zatrudnił Kubosława, Longshoota i może jeszcze kogoś, a potem otworzyłbym drugi serwis w innym miejscu 10 km od tego pierwszego, bo byśmy się nie wyrabiali w obsłudze klientów, po czym zatrudniłbym dwie następne osoby, które raz musiałyby pracować w starym serwisie, a raz w nowym… a jednocześnie moi starzy pracownicy pracowaliby tylko w tym starym serwisie i np. nie musieliby umieć montować dysków nvme, lutować procesorów ps5 albo wymieniać wyświetlaczy w telefonach, ale jednocześnie od nowych pracowników bym tego oczekiwał… Nie, to nie jest w porządku. Pracownicy powinni być traktowani jednakowo i w dodatku jeszcze niezależnie od tego, czy prywatnie ich lubię czy nie.
Jest jeszcze jedna rzecz. Tym razem nie dotycząca mnie. Kiedyś mój stary przyjaciel Skydarnik był zatrudniany co chwilę na 3 miesiące okresu próbnego. Czy nie jest przypadkiem tak, że na 3 miesiące można zatrudnić tylko raz? Jeśli oczywiście tak nie jest, to przepraszam, można oczywiście sprostować w komentarzach i douczyć mnie czegoś nowego 😀 bo ponoć człek całe żyćko zdobywa wiedzę. Jak taki pracownik, który nigdy nie otrzyma umowy choćby na rok, czy na 2 lata ma sobie jakkolwiek stabilnie ułożyć egzystencję? Przecież nie wie, czy za 3 miesiące tej pracy nie będzie miał i czy nie będzie musiał szukać czegoś nowego. Peewnie, jest oczywiście możliwość rezygnacji takiego pracownika z tej pracy. Ale co, jeśli mu pracuje się tam wyjątkowo dobrze i robi tam to, co kocha, a przypadkiem żadna inna firma w naszym pięknym kraju nie oferuje takiego zatrudnienia i nie czuje się na siłach, by zakładać własną? Ja wiem, że ten przykład jest mocno skrajny. Trudno znaleźć robotę, która jest przełomowa i unikalna i jednocześnie lubiana przez kogokolwiek…
Jeszcze raz. Kubosław nadal pracując w urzędzie marudzi nie raz, chociaż ostatnio nieco mniej, że są trutnie, którzy siedzą tylko na dupach i nic nie robią, a on musi zapierdalać. Ci trutnie pracują sobie w urzędzie od lat kilku/nastu i nikt im nie zwraca uwagi. Co to w ogóle za podwójne standardy są? Naprawdę nikogo to nie interesuje? Chuderlak zapierdalający po wszystkich piętrach, by spełniać oczekiwania wszystkich Wojewodów/sekretarek/dyrektorek/ów/wszystkiego innego tylko dlatego, że jakiemuś grubasowi nie chce się ruszyć dupy sprzed komputera?
Wracając. Nie wymaganie niczego od pracowników kończy się tym, że przestają się rozwijać, a praca przestaje sprawiać im przyjemność. Ja sam po paru miesiącach byłem zmęczony tym, że przestałem robić cokolwiek i tak, jak już mówiłem, mogłem oczywiście zmienić pracę, co finalnie zrobiłem po czasie, ale jeśli mi mówiono, że w następnym tygodniu, potem, że wnastępnym tygodniu, a potem, że w następnym… następ… itd. nie do końca byłem pewien, co właściwie ze sobą zrobić 😀
Jest jeszcze kolejna strona medalu, nie do końca legalna. Ludzie, którzy są zatrudniani na parę miesięcy, a potem pracują bez umowy i bez żadnych badań potwierdzających, że mogą wykonywać powierzone im obowiązki. W jaki sposób pracownik, który nie ma żadnych dokumentów potwierdzających swoje zatrudnienie potem, gdy coś mu się przydarzy w pracy ma w ogóle udowodnić, że jakiekolwiek odszkodowanie od pracodawcy im się należy? Nie sądzę, a przynajmniej nie na pewno, że ma jakąkolwiek możliwość.
Ja wiem, że znajomościami można załatwić wszystko. Tak jak ja, powiedzmy po znajomości zostałem zatrudniony w urzędzie, tak ja, jako kierownik mogę załatwić lewe badania pracownicze, powiedzieć takiemu, żeby się niczym nie przejmował, a jednocześnie nie dać mu żadnych papierów potwierdzających, że może pracować, nie dać mu umowy i nie załatwić mu niczego, co jest wymagane… i można być chytrusem, tylko dlaczego nikt nie chce o tym mówić? Dlaczego jest wiele miejsc, gdzie takie rzeczy się dzieją i dlaczego żaden inspektorat pracy nie robi niezapowiedzianych najazdów na jakieś firemki zatrudniające pracowników, a szczególnie na te, na które były składane skargi? Na wszystkie się nie da, bo mamy za mało pracowników, ale…
Jakim pięknym miejscem byłby świat, gdyby ludzie traktowani byli tak, jak na to zasługują… ale to marzenie ściętego, nieżywego łba Żywkowego.
A Ty, drogi pracowniku pamiętaj, że musisz być milczącym, zgadzającym się na wszystko biedakiem, bo Twój pracodawca może być z Ciebie niezadowolony jeśli nie będziesz robił czegoś, czego nie ma w Twojej umowie.
Żegnam się z państwem i do usłyszenia na następnej transmisji. Zachęcam oczywiście do komentowania i zostawiania łapek w dół… aa, to nie ten serwis.
Kategorie
2 odpowiedzi na “bądź dobrym, milczącym pracownikiem”
Hm. Ja to się o pracy jakotakiej mało mogę wypowiedzieć, bo na razie pracowałam ile pracowałam i ten status nie wiem kiedy się zmieni, ale ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że rozumiem i wiem o czym piszesz. Do swojej pierwszej pracy poszłam z mega dobrym nastawieniem, a wiadomo, że pracowałam na jednej z wystaw w ciemności. Na początku wszystko zapowiadało się na krainę mlekiem i miodem płynącą, ale oczywiście do czasu. No bo potem trzeba było sobie znaleźć kozła ofiarnego, żeby spuszczać ciśnienie, a tym kozłem byłam ja. Przykładowo, jak grupa była na dziewiątą, a ja mogłam z Malborka dojechać do pracy dopiero na dziewiątą dwadzieścia, bo kurła przepraszam, ale nie widzę, nie mam prawka, a pociągi tylko i wyłącznie tak pasowały w rozsądnych godzinach, to i tak dostawałam za to po łbie, a przecież miało być tak fajnie, wszyscy wiedzieli, że jestem dojezdna i w ogóle żebym mogła pracować jako dojezdna, w umowie miałam wpisany adres zamieszkania z trójmiasta, bo inaczej bym nie przeszła jako pracownik do firmy. Druga sprawa, że z językiem Angielskim już dawno nie jestem zapanbrat, od liceum mało go używam i wszystko to miało być tak cudownie dogadane, miałam mieć kursy, pomoc koleżanki z pracy, pomoc fundacji szansa i skończyło się na tym, że szkoliłam się sama w swoim zakresie z internetów, no i nie byłam z siebie zadowolona po oprowadzeniu ani jednej opcojęzycznej grupy…Co tam jeszcze. Tyle ile pracowałam, to była praca na umowę, ale nie miałam szkolenia bhp, nawet nie podpisałam dokumentu potwierdzającego, że takowy przeszłam, a medycyna pracy to była porażka, bo po prostu dostałam stek pytań, na które nie zdążyłam odpowiedzieć, a już uzyskałam pieczątkę na trzy lata, także ten. No i też kłaniała się sprawa, o której pisałeś, nierównomierne rozłożenie obowiązków w stosunku do tego co mieliśmy zapisane w umowie, czyli byłam przewodnikiem, który zapierdalał ze wszystkimi na mopie, na ścierce, roznosił ulotki reklamujące wystawę, pojawiał się w pracy nawet w dni wolne, bo szefowa korpo głowa nie uznawała w takich wypadkach czegoś takiego jak dzień wolny od pracy, nawet w Boże ciało, w ustawowe dni wolne od pracy, jak wypadał ci dyżur, zapierdalasz i koniec, a jak nie, to jesteś skazany na potempienie. A jak przychodziło do telewizji/radio, to tylko ulubieńce miały szanse się pokazać i wytłumaczenie było takie, że po co będziemy cię ściągać, przecież masz 60 kilometrów to byś nie zdążyła.
O, a myślałem, że te fundacje to chociaż o dokumenty dbają.