Kategorie
własne

Czyli jak jest lepiej, to wcale nie jest lepiej?

Ja rozumiem wszystko. Rozumiem że komuś tam może być ciężko, że ktoś tam mógł wiele przeżyć, że kogoś tam mogli gnębić, nie dawać spokoju itd. Ale dzisiaj chciałbym, żeby ktoś, kto zdecydowanie bardziej zna się na emocjach ludzi pomógł mi zrozumieć przypadek, o którym dziś mowa.
Na pewno są, jestem pewien, przypadki, które za młodych lat, szkół podstawowych i ówczesnych gimbaz nie miały lekko w życiu, o tym mówię nie tylko ja, bo i pseudoraperzynom też się zdarza opisywać przypadki, które pomimo gnębienia przez rówieśników były w stanie wstać na nogi, w zasadzie wbrew wszystkim i pokazać, że są w stanie sobie doskonale poradzić z wyzwiskami, i to tak wszystko się dzieje cudownie wszystko, że to zawsze ci najbardziej zgnębieni sobie doskonale radzą… Ja czegoś takiego nie przyjmuje do siebie, że wszyscy jak zwykle wszystko pokonają itd. Wiem, że są takie przypadki które oczywiście, że tak, natomiast na pewno nie wszyscy.
Następnie przychodzi już czas rozstań z gimnazjalnymi, podstawowymi czy innymi gnębicielami i na szczęście idzie do zmiany szkoły. Wiadomo, że osoba zgnębiona w zasadzie to prawdopodobnie nie zamierza zawierać żadnych nowych relacji, nauczona doświadczeniami oczywiście, że ludzie jedyne czego pragną, to jej krzywdy i jakoś słuchajcie wcale się nie dziwie tej osobie.
Przy próbie nawiązania kontaktu z kimś po przejściach w większości przypadków otrzymujemy wyraźny komunikat „Nie potrzebuję ludzi do niczego” i co to właściwie ma znaczyć? W ostatnim wpisie pisałem, że nie ma ludzi samowystarczalnych i nadal to podtrzymuje. W tym przypadku wcale więc nie świadczy to o samowystarczalności, a jedynie o tym, że jednostka przyzwyczajona do bycia ranioną przez ludzi, o których myślała, że może z nimi stworzyć jakąś relację odpycha od siebie osoby chcące nawiązać kontakt, nauczona doświadczeniem właśnie… Ale przecież to już napisałem wyżej.
Ale to nie znaczy, że nigdy nie znajdzie sobie osoby, przed którą się otworzy i to będzie tylko jedna osoba. To wcale nie zmieni tego nabytego czegoś, czego akurat nie umiem nazwać, przez które będzie unikać już następnych relacji, a środowisko zawistnych ludzi, do którego niestety trafi ponownie jeszcze potwierdzi jej zdanie i przeświadczenie pozyskane w latach wcześniejszych.
Ale jak ze wszystkim, między ludźmi zawistnymi, plotkarzami, ludźmi przepełnionymi nienawiścią do wszystkich nowych są osoby zdecydowanie inne, niż cała reszta, które wcale nie będą miały na celu wyrządzenia nikomu krzywdy.
I teraz zastanawia mnie jedna rzecz. Jak jest postrzegane odczucie dobra w społeczności. Podstawówka i podstawówka przepełniona wiecznie pragnącymi Twojej szkody idiotami, następne etapy edukacji to zdecydowanie wymieszane środowisko… A pomimo tego, że tu już nikt nie chce Cię zabić, a jedyne co ludzie robią to gadają, gadali i będą gadać zawsze, tego się nie zmieni… Wiec ten następny etap postrzegany jest jako etap jeszcze gorszy, niż ten poprzedni, w którym dosłownie wszystkiego można było się spodziewać… To dlaczego ten następny etap nadal jest zły?
Ktoś mi to wyjaśni? Chciałbym to ogarnąć moim małym móżdżkiem.

8 odpowiedzi na “Czyli jak jest lepiej, to wcale nie jest lepiej?”

W podstawówce jest taki problem, że tam głównie są dzieci. Dzieci w zdecydowanej większości przypadków (nie mam pojęcia, skąd to wynika) mają ogromną chęć rywalizacji, chęć bycia na powierzchni, ITD. Zjawisko to jest o tyle ciekawe, że obserwuje się je nie tylko u dzieciaków z patologicznych czy jakoś tam inaczej rozbitych rodzin. Co więcej u tych z "dobrych domów" jest to chyba nawet jakoś bardziej rozwinięte.
Co do tego motywu gnębionego geniusza i bohatera to ludzie lubią takie opowieści, dlatego się je kreuje.

Po prostu niektóre osoby np. z alkoholowych rodzin są faktycznie wybitne, ale to wyjątki, mocne wyjątki, raczej się mówi o ludziach, którzy nic nie osiągnęli, albo dużo, o tych w środku raczej reportarzy nie ma.

teoretyzujemy o człowiku gnębionemu w podstawówce i w gimnazjum zresztą także, a tam to juz troche większe dzieci chyba.

Wiesz, nie przypuszczam, by dzieciaki z podstawówki same z siebie chciały źle. Paradoksalnie wtedy wychodzi szambo, które się wzięło z domku, od mamusi i tatusia. A z kolei gimnazjum to dla każdego młodego człowieka zwyczajnie trudny wiek, więc chce wszystkim skręcić kark, więc się rzuca, bo sam nie umie w życie. A w liceum młodzież już jest dojrzalsza i albo jest fajnie, albo są szmaty.
A owo nienazwane coś to po prostu nieufność. Skrajna. I strach.

W podstawówce jest rywalizacja, bo liczą się oceny.
"Dlaczego nie dostałeś piąteczki? Maciuś ma piąteczki! Dlaczego nie siedzisz grzecznie? Mateusz jest taki grzeczny!".

Niestety te motywy wyniesione z dzieciństwa kształtują naszą dorosłość. I jakkolwiek by to nie brzmiało smutno, to tak właśnie jest. No i właśnie. W podstawówce/gimnazjum gnębią, a potem plotkują. A przecież nikt dla takiej osoby gnębionej nie ma napisane na czole, że jestem spoko, możesz mi zaufać i działa mechanizm nieufności nabytej w dzieciństwie. I stąd to ogólnoludzkie odrzucenie wszystkich w okół jako potencjalnych gnębicieli lub plotkarzy.

Moim zdaniem jest to związane z lękiem przed bliskością. Piszę tak, bo sam odpycham narzeczoną, choć wiem, że nie mam żadnych powodów, ale emocje robią swoje. Od kilku lat nad tym pracuje i jest trudno, ale mam nadzieję, że do przodu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink